Interkulturalni byli już rodzice Magdy. Mátyás (imię ojca) i Katarzyna (imię matki) poznali się przed laty na studiach w Krakowie. Mimo, że urodziła się w Krakowie, to całe dzieciństwo i młodość przyszło jej spędzić na Węgrzech, dokąd wyemigrowali, gdy miała 5 miesięcy. Węgierski stał się w ten sposób jej pierwszym językiem.
Po skończeniu szkoły średniej, postanowiła przyjechać na studia do Polski. Bardziej z konieczności niż własnego wyboru rozpoczęła Filologię i Język Polski na Uniwersytecie Łódzkim. Był to wtedy jedyny kierunek, jaki jako obcokrajowiec mogła studiować bezpłatnie. Za zgoda Ambasady udało jej się z czasem przenieść na Uniwersytet Jagielloński, na Psychologię. Po roku pojechala na wakacje do Holandii, gdzie spodobało jej się tak bardzo, że postanowiła wziąć urlop dziekański i zostać na rok. Szybko nauczyla się języka i zaczęłą zajmować się tłumaczeniami z języka węgierskiego i polskiego na holenderski. Po kilku miesiącach pracy postanowiła udać się na krótki urlop na jedną z holenderskich wysp na Morzu Północnym. Przypadkowo poznana w porcie holenderka poleciła jej położoną 32km od brzegu kontynentalnej Europy wyspę Vlieland.
W tym samym czasie na tej wyspie mieszkał Jan. Prawdopodobnie nigdy nie wybrałby chłodnego holenderskiego archipelagu, gdyby mógł odnaleźć zagubiony paszport. Kilka miesiecy wcześniej rozważał rozpoczęcie nowego etapu w życiu, zmianę pracy I otoczenia. W obliczu niepowodzenia ze znalezieniem dokumentu, uprawniającego do podróży zagranizcnej skazany został na pozostanie w Holandii. Zbieg okoliczności spowodował, że to tam się poznali. Jak się miało okazać odmieniło to na zawsze ich życie. Jan podjął pracę jako nauczyciel wychowania fizycznego, a Magda znalazła pracę w hotelach. Szybko tez nauczyła się języka i podjęła studia z zakresu hipnoterapii, psychologii i zarządzania. Na studia do Polski już nie wróciła.
Vlieland to nie było jednak łatwe miejsce do życia. W sezonie pełne turystów, w zimie pustoszało czyniąc życie na wyspie dużo bardziej monotonnym. „Wiesz, Vlieland to nie jest wcale łatwe miejsce do życia, szczególnie, kiedy jesteś przybyszem spoza wyspy. A już w ogóle jeśli nie nawet nie jesteś Holendrem. Tak naprawdę dla mieszkańców tej wyspy liczy się tylko ten, kto się na niej urodził. Nie w szpitalu na kontynencie, lecz właśnie na wyspie. Póki trwa sezon to tego nie odczuwasz. Każdy jest wtedy zajęty prowadzeniem swojego biznesu. Więcej jest też wtedy wymuszonej niejako interakcji z ludźmi. W zimie jest już jednak zupełnie inaczej. A kiedy nie jesteś w pełni traktowany jako ‘swój człowiek’ to żyjesz nieco na uboczu” – wspomina Jan.
Po 3 latach życia na wyspie wrócili na kontynent. Tym razem chcieli zamieszkać blisko dużego miasta, ale też gdzie byłoby blisko do plaży. Wybrali małą miejscowość niedaleko Alkmaar ok. 8 km od wybrzeża, a 60 km od Amsterdamu. Tam mieszkali przez kolejne 16 lat. „Z czasem zastanawialiśmy się dokąd dalej pojechać. Holandię znaliśmy już oboje od podszewki. Wszystko było dla nas takie samo. Poza tym wiedziałam, że na dłuższą metę nie będę już dłużej szczęśliwa w Holandii.” Jan, którego pomysł wyjazdu z Holandii nie przerażał a wręcz ekscytował, podjął wtedy starania o pracę w którejś ze szkół międzynarodowych. Podczas, gdy on odbywał kolejne rozmowy kwalifikacyjne, wspólnie rozważali możliwość zamieszkania w różnych, bardzo egzotycznych miejscach na świecie. Nigdy jednak nie dotarli do Brazylii ani Dubaju. Przyjeżdżali za to regularnie na wczasy do Budapesztu i Krakowa. I to w tym drugim miejscu Magda poczuła, że czuje się najlepiej. A Jan? Cóż, a Jan od 16 roku życia mieszkał w szkole z internatem i nigdy nie był tak mocno związany z ziemią czy miejscem w którym się urodził. Stąd był bardzo otwarty na zmiany a Kraków wydawał mu się nie mniej atrakcyjny niż Rio czy Lizbona.
Na stałe do Krakowa przyjechali w 2011 roku. W trójkę, z dorastającą już 10 letnią córką Bente. Dla żadnego z nich przyjazd nie był łatwy. Magda, mimo że to właśnie tu przyszła na świat, mieszkała w Krakowie tylko kilka miesięcy podczas studiów. Dla Bente, która zdążyła nauczyć się już języka polskiego, oznaczało to rozstanie z przyjaciółmi w Holandii i wejście w nową rzeczywistość szkolną. A Janowi od początku doskwiera fakt, że bez języka nie może załatwić nawet najprostszej sprawy jak naprawienie auta.
„Nie mniej jednak decyzja o przyjeździe tutaj to była najlepsza decyzja naszego życia. Odkąd tu jesteśmy, widzę jak Magda promieniuje szczęściem. Jesteśmy, gdzie być powinnyśmy. I jest nam tu dobrze. Widzisz, nawet to tutaj zaczęliśmy wychodzić wieczorami potańczyć – a nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiliśmy."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz